|

Marie-Morgane Le Moel, „Sekrety francuskiej kuchareczki” – recenzja

Fot. Ewa
Pierwsze skojarzenia ze słowami „kuchnia francuska”? Wyrafinowanie, estetyka, lekkość, wino, „za wysokie progi”… Też tak macie? Ja właśnie w ten sposób do tej pory myślałam. Oczywiście próbowałam się porywać na jakieś francuskie przepisy, ale to były raczej próby rzędu palmierów, a nie makaroników.
A tymczasem przychodzi Marie-Morgane Le Moël i mówi, że paryska kuchnia jest dla każdego. W jej tajniki wprowadza nas Marie, dziennikarka, która w ponad dwudziestu krótkich rozdziałach opowiada historię swojego życia. Chciałoby się napisać – życia, którego sednem i sensem jest francuska kuchnia. Ale właśnie nie! Gotowanie, owszem, pojawia się na kartach książki, ale raczej mimochodem. Jest niezwykle istotne, ale tak oczywiste, że wtopiło się w tło. I – co najważniejsze – na tym tle odnajdzie się każdy.

– Ależ nie musisz komplikować sobie życia – od lat powtarza mi przez telefon Madeleine po podzieleniu się ze mną swoimi wyjątkowymi przepisami.

Fot. Ewa
Zacznijmy od części fabularnej. W Sekretach francuskiej kuchareczki towarzyszymy głównej bohaterce w podróży przez kolejne lata jej życia. Opowiada ona o zabawie kulkami, o dzieciach od sąsiadów (ten fragment przypomina trochę klimatem Dzieci z Bullerbyn), nauce gry na instrumentach, rywalizacji z bratem bliźniakiem. Potem przychodzi czas dorastania, odchudzania (Marie jadła tylko warzywa i ratatouille) i pierwszych miłości. Szczególnie tych ostatnich jest sporo, jak na Francuzów przystało. Wreszcie bohaterka kończy studia i jako dziennikarka wyjeżdża do Australii, gdzie najprawdopodobniej zamieszka już na stałe, w głębi duszy jednak zawsze pozostając Francuzką.
Powieść Le Moël to lekka, łatwa i przyjemna „obyczajówka”. Trochę jak serial w odcinkach. Na tyle krótkich, żeby przeczytać je jednym tchem, ale jednocześnie dość barwnych, żeby mieć poczucie, że poznało się nowy fragment osobowości bohaterki. Co niezwykłe, każdy rozdział prowadzi do przepisu. Na początku są to dania przygotowane przez Madeleine, matkę bohaterki (mówi o niej po imieniu – cóż, to Francja), ale w końcu i Marie zaczyna gotować, mimo że nie czuje się w tym mocna.
Motto książki powinno brzmieć: nie przejmuj się niedoskonałościami. Jak mówi Marie: „istnieje nadzieja dla tych, którzy, tak jak ja, nie urodzili się z instynktem do gotowania”. Wszystkie przepisy w książce są podane w bardzo przystępny sposób. I wszystkie, które wypróbowałam, wyszły genialnie. Marie podaje łatwe wersje klasycznych francuskich potraw: tarte tatin, boeuf bourguignon, gallette des rois, coq au vin, a we „Wskazówkach od Madeleine” zdradza, co zrobić, żeby skomplikować sobie życie, jeśli ktoś miałby taką ochotę i chciał (z niewiadomego powodu) bardziej wysilić się przy gotowaniu.
Fot. Ewa
Jeśliby się czepiać samych przepisów, to jedynie ich tłumaczenie pozostawia nieco do życzenia. Pojawiają się kwiatki typu: „cukier o bardzo drobnych ziarnach” (gdy tymczasem wystarczyłoby napisać: cukier drobny albo cukier puder) albo polecenie usunięcia owocni jabłka (czy w książkach kucharskich nie mówi się raczej: gniazdo nasienne?). Dobrze, że zostały składniki takie jak masło niesolone albo mąka z proszkiem do pieczenia. Choć w Polsce ich raczej nie używamy, to we Francji są powszechne – dzięki temu mamy okazję lepiej wczuć się w klimat francuskiej kuchni.
Narzekajmy dalej: jeśli ktoś nie lubi podawania składników dania w dopełniaczu („2 szklanek wody”, „kawałków czekolady”), to niestety będzie musiał to przeboleć, bo Marie listą produktów odpowiada na pytanie „Czego potrzebujesz?”. Zabawne, że w przepisach na ciasta podane są nie wielkości foremki, ale… liczba osób/porcji (Autorka zdecydowanie nie znała możliwości moich dzieci). Sama procedura przygotowania dań jest natomiast, jak już wspominałam, opisana bardzo klarownie, w punktach. Czasem tylko Marie wplata jakieś przysłowie, drobne dygresje, śmieszne bądź nie, albo radę w stylu – powiedzmy – „kiepskiej” pani domu.
Absolutnie najciekawszym dodatkiem są historie dotyczące przepisów. Każdy okraszony jest wstępem i to nie „na odczepnego”, ale rzeczywiście rzucającym nowe światło na daną potrawę. Weźmy na przykład zupę cebulową (la soupe à l’oignon):

(…) wymyślił ją Ludwik XV. Kiedy pewnej nocy przebywał w chacie myśliwskiej, zdał sobie sprawę, że nie ma w niej do jedzenia nic oprócz kilku cebul, szampana i masła. Ugotował więc te trzy składniki, w ten sposób tworząc pierwszą zupę cebulową.

Fot. Ewa
Nie potrafiłabym jednoznacznie ocenić wartości samej powieści Marie-Morgane Le Moël. Wydaje mi się, że nie sięgnęłabym po nią po raz drugi, choć lektura była dość przyjemna. Z racji zawodu (tu trochę prywaty: jestem redaktorem) przeszkadzały mi niedociągnięcia redakcyjne. Nie odkryłam na przykład klucza, wedle którego część francuskojęzycznych fragmentów była tłumaczona, a część nie. Kursywa też szalała po książce zupełnie dowolnie, tworząc takie cuda jak: la soup à l’ognion. Było i kilka językowych niedociągnięć, np. „wyjechał zagranicę”, „widzieli się popołudniu” albo „grand-pére” (francuski akcent powinien być skierowany w drugą stronę: „père”). Ale to mój problem. Zdaję sobie sprawę, że normalnym ludziom takie rzeczy w lekturze mogą nie przeszkadzać.
Całości dopełnia wybitnie paryska okładka. Z ciekawości zestawiłam ją z inną książką traktującą o Francji. Jak widać, wieża Eiffla i smukłe, zmysłowe kobiety to znak rozpoznawczy kraju nad Sekwaną. Wnętrze Sekretów francuskiej kuchareczki kryje natomiast ciekawą opowieść o dorastaniu i pierwszych wyborach życiowych młodej kobiety, a do tego absolutnie genialne przepisy jednej z najlepszych kuchni na świecie. Co najważniejsze – podane w taki sposób, że może przygotować je każdy. Czego chcieć więcej?
Książkę prezentujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiecego
Autor: Marie-Morgane Le Moël
Przekład: Ischim Odorowicz
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece, 2016
Liczba stron: 352
Liczba przepisów: 24
Cena: 34,90 zł

Zobacz przepisy z tej książki na naszym blogu

 

Francuskie naleśniki – idealne
Kurczak w occie
Quatre-quarts – ciasto 4/4 z jabłkami
Sałatka nicejska

Podobne wpisy