|

Planer Pani Swojego Czasu – recenzja

Fot. Ewa

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że „Nie mam czasu” to najgłupsza wymówka świata. Szybko zwizualizowałam sobie autora tej mądrej myśli i odparowałam: „Człowieku! Nie wiesz, o czym mówisz. Ja mam na głowie trójkę dzieci, dom, pracę, bloga, a czasem jeszcze chciałabym się spotkać ze znajomymi i zrobić coś wyłącznie dla siebie. Ja NAPRAWDĘ nie mam czasu!”.

Zadowolona z siebie usiadłam do komputera i – wtedy się zaczęło. Po co włączasz facebooka? Przecież miałaś pracować. Czy naprawdę musisz oglądać teraz ten serial? Przecież narzekasz, że nie masz kiedy poczytać książki. Dlaczego nie pobawisz się z dziećmi po południu? Kuchnia nie zarośnie brudem na wieki, jak jej teraz nie wysprzątasz.

Dotarło do mnie, że w ciągu dnia robię masę zbędnych rzeczy, które zajmują mi CZAS.

Z dnia na dzień, krok po kroku zaczęłam planować. Powoli ogarniałam rzeczywistość i ratowałam kolejne cenne minuty, które składały się na całe pokłady nowego CZASU. (O tym, jak okiełznałam tygodniowy plan posiłków i listę zakupów na cały tydzień, pisałam TUTAJ). Szybko okazało się, że co drugi dzień mogę nawet wyjść pobiegać (zamiast przeglądać Internet, czekając, aż Mąż uśpi naszą Trójcę). A myślałam, że nie mam na to czasu.
Przypomniałam sobie, co zawsze powtarza mój Tato:

Doba ma 24 godziny. W porywach do 25 – jak wstaniesz godzinę wcześniej.

Początkiem roku natknęłam się w sieci na Planer Pani Swojego Czasu. Przyglądałam mu się nieufnie. Co roku kupuję kalendarze książkowe i co roku wyrzucam je na makulaturę z zapisanymi kilkoma stronami stycznia. Dalszych już nie chce mi się uzupełniać. Dotąd zadowalałam się kalendarzem ściennym, na którym widać od razu cały miesiąc i wszystkie większe wydarzenia. No tak, ale rozkładu pracy nad kolejnymi zleceniami tam nie mogłam umieścić ani planowanych postów na bloga, ani dawkowania leków, kiedy Dzieci zachorowały, ani planu treningów czy posiłków. Wszystko to miałam w głowie. I czułam, że niedługo eksploduję.

Planer PSC mam zawsze pod ręką // Fot. Ewa

CZY PLANER PANI SWOJEGO CZASU TO ROZWIĄZANIE IDEALNE?

Nie. Ale lepszego nie znalazłam. Spróbuję jak najlepiej zaprezentować, jak go wykorzystuję. Zobaczycie dzięki temu, czy i Wam przypadałaby się taka forma samodyscypliny.

SUCHE FAKTY

Planer PSC to 3 zeszyty w 2 kolorach – szarym i stylowym różowym 😉 Każdy ma około 200 stron i wystarcza na 2 miesiące zapisków. Planery spięte są gumką i mają trzy zakładki do zaznaczenia aktualnego miesiąca, tygodnia i dnia.

OKŁADKA I CAŁA OTOCZKA

Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią zeszyty szyte, i tych, którzy wolą kołozeszyty. Zakładam, że zeszytów klejonych nie lubi nikt. No chyba że ktoś kupuje je tylko po to, żeby mieć zawsze pod ręką trochę rozpadającej się makulatury.
Planer PSC jest niestety klejony. Co prawda nie rozpada się, ale też nie rozkłada zbyt szeroko. Nie da się otworzyć go na danej stronie i odłożyć na bok, bo się zamyka. Bywa to uciążliwe, kiedy chce się porównać zapiski albo coś przepisać.
Czcionka i kolory to jeden z największych plusów planera. Nie ma fiu-bździuków, rysuneczków, szlaczków, zapychaczy i zaciemniaczy. Co jakiś czas motywujące hasło jako przerywnik – i to wszystko. Jeśli ktoś czuje potrzebę, to może sobie sam coś dorysować, miejsca jest dość.
Przy okazji recenzji książki Anny Starmach pisałam już, że uwielbiam zakładki. Tutaj są aż trzy! Przydają się, żeby zaznaczyć miejsce, w którym aktualnie się znajdujemy, bo cały planer podzielony jest na trzy główne części: miesiące, tygodnie i dni. Nie są poprzeplatane, ale następują jedna po drugiej. Minusem jest to, że zakładki są odrobinę za krótkie. Albo blokują otwieranie zeszytu, albo skracają się tak, że ciężko je złapać. Można by to dopracować.
Brakuje mi też kieszonki na długopis. Noszę ten planer zawsze przy sobie i muszę grzebać w czeluściach torebki, żeby doszukać się jakiegoś pisaka, kiedy chcę coś zanotować. Inna rzecz, że trzeba mieć dużo kolorowych długopisów i zakreślaczy, żeby wszystko w planerze jasno rozpisać. Bo to taka tabula rasa. Ja wrzucam tam wszystko – dom/dzieci, pracę, blog, dodatkowe aktywności. Bez kolorów robi się miks przebojów. Ale – uwaga! – wszystko się w tym planerze mieści!
Zanim nauczyłam się uzupełniać planer, wiele rzeczy wrzucałam na rozkładówkę miesięczną – zrobił się chaos // Fot. Ewa

PLANER TO NIE KALENDARZ

Początkowo zachwyciła mnie ta idea. Dostajemy puste pola, które musimy sami uzupełnić. Dzięki temu można zacząć korzystać z planera nawet w połowie roku (ja zaczęłam w lutym). Ale w praktyce widzę wiele minusów tego układu.
Po pierwsze – czytając o planerze, bardzo przywiązałam się do myśli, że dzięki niezaznaczaniu odgórnie dat można wykorzystać planer na 100%. Jeśli czekają mnie 2-tygodniowe wakacje, to po prostu omijam te daty i zapisuję kolejne, nie muszę zostawiać 14 pustych kartek. Ale! Kalendarz i tak nie wystarczy nam na dłużej niż na 2 miesiące. Skończy się miejsce do zapisywania w zakładce z miesiącami i trzeba go będzie wymienić, pozostawiając – chcąc nie chcąc – puste karty dzienne. Czyli wszystko zadziała znów jak klasyczny kalendarz.
Po drugie – samodzielnie wpisywanie dat jest może i na początku fajne, ale z czasem zaczyna denerwować. Chcę zapisać coś, co będę musiała zrobić pod koniec miesiąca, ale mam uzupełnione dni dopiero do 10 lutego – muszę więc mozolnie dopisywać kolejne daty, żeby zanotować jedno zdanie.
Po trzecie – życie jednak toczy się w cyklu rocznym. Jest mnóstwo spraw, które dzieją się raz do roku, zawsze o tej samej porze, jak choćby urodziny, rocznice, ubezpieczenia samochodu czy mieszkania, złożenie deklaracji podatkowej, stałe święta itd. itp. Przydałoby się miejsce na wpisanie tych stałych ROCZNYCH obowiązków. Może jakaś wyciągana kartka na trochę sztywniejszym papierze, wkładana do kieszonki na tylnej okładce? Taka, którą można by przekładać z planera do planera. Póki co nie rezygnuję z mojego ściennego rocznego kalendarza.
Kubki codziennie inne, planer zawsze ten sam 🙂 // Fot. Ewa

JAK PLANOWAĆ PLANOWANIE?

Na wszystkie główne części planera przeznaczone są dwie strony – na takiej rozkładówce mieści się miesiąc, każdy tydzień, a nawet każdy dzień. Nie spotkałam się jeszcze z planerem, który przeznaczałby aż 2 strony na każdy dzień. Również na sobotę i niedzielę (w końcu sami uzupełniamy sobie daty)! Bo kto powiedział, że w weekend jest mniej do zrobienia niż w tygodniu?

MIESIĄC
Tu wpisuję wydarzenia stałe: urodziny, święta, rocznice. To pierwsze miejsce, w którym zaznaczam umówione spotkania, wizyty u lekarzy, imprezy w przedszkolu i inne.

TYDZIEŃ
Początkowo te karty traktowałam po macoszemu. Nie mogłam znaleźć dla nich funkcji. Ale w końcu się udało. Można by tu wpisywać plan posiłków, ale ja tego nie robię, bo mam swoje formularze z listą dań i zakupów. Zaznaczam tu za to rozkład postów na bloga i plan pracy nad kolejnym zleceniem (jestem redaktorem, pracuję „w książkach”). Okienka są na tyle duże, że wydzielam sobie też w nich miejsce na harmonogram treningów, zapisuję co tydzień wagę i centymetry (choć mało regularnie, żeby się nie załamać :P). Jestem pewna, że znalazłoby się więcej zastosowań dla tej części planera.
DZIEŃ
To zdecydowanie najgenialniejsza część planera. Całe 2 strony na codzienne zadania. Uwaga! To wcale nie znaczy, że mamy planować do oporu, ile wlezie. Priorytety dnia są tylko 3 – i tego trzeba się trzymać. Na drugiej stronie jest miejsce na dodatkowe zadania, podzielone znów według ważności. Nauczenie się segregowania zadań według priorytetów to jedna z istotniejszych rzeczy w planowaniu. Ten planer bardzo to ułatwia.
Zadania, które wpisuję po prawej stronie w tej części, zazwyczaj oznaczam adnotacją, do kiedy najpóźniej mają być wykonane. Nie muszę ich zrobić tego dnia, ale muszę wiedzieć, ile mam czasu na ewentualne odkładanie.
W harmonogramie zaznaczam krótkie czynności i wydarzenia, które najczęściej mają określoną godzinę. Typu: „8:00 – wyślij maila do zleceniodawcy”, „17:45 – zapłać za piłkę na treningu”, „21:00 – webinar Pani Swojego Czasu” (podlizuję się teraz :P).
Fot. Ewa
ZADANIA PIERDOŁOWATE
Tu wrzucam rzeczy, które wypadałoby zrobić w tym tygodniu/miesiącu, ale nic się nie stanie, jeśli je pominę. Są to np. plany zmian na blogu, usprawnienia, które pomogłyby mi w pracy, drobne zmiany w mieszkaniu itp.
Karta na te zadania jest umieszczona między kartami dziennymi – co 7 dni jedna. Kiedy te same zadania pierdołowate przepisywałam drugi, a potem trzeci raz – zaczynałam się zastanawiać, czy w ogóle jest sens, żebym je robiła. Skoro minął już prawie miesiąc, a ja nadal ich nie ruszyłam i świat się nie zawalił, to po co zawracać sobie nimi głowę i frustrować się z powodu niewykonania zadania? Wykreślam je wtedy całkiem albo przepisuję na listę planów – na sam koniec zeszytu. Niech sobie tam siedzą i grzecznie czekają na lepsze czasy.
MARZENIA, PLANY, CELE, POMYSŁY i NOTATKI
Tutaj umieszczam wszystko, co przyjdzie mi do głowy w związku z pracą, domem, blogiem, dziećmi – a czego nie jestem w stanie zaplanować na konkretny dzień czy nawet tydzień. Pierwszy raz w życiu spisałam moje cele. Zawsze jakieś miałam, ale kiedy pojawiły się na papierze, stały się nagle… bardziej osiągalne.
Karty na notatki to jedyne miejsca, których nie wypełniam. Pojawiają się w części dziennej – co 7 dni. Są też na końcu. Te końcowe traktuję jako kolejne strony na zapisanie swoich celów. Tych w środku nie ruszam. Również dlatego, że ciężko do nich trafić. Podobnie jak zadania pierdołowate są wciśnięte w kilku miejscach w środku planera i nie ma jak ich zaznaczyć, bo zakładki już się skończyły. Po tygodniu wpadłam na genialny pomysł i zadania pierdołowate zaznaczyłam kolorową karteczką. Brawo ja!
Pusta karta – niedziela. Lubię to 🙂 // Fot. Ewa

CO BYM ZMIENIŁA

  1. Dodatkowa karta roczna – wkładana w kieszonkę na tylnej okładce.
  2. Uzupełnione daty. Kalendarze w trybie 2-miesięcznym to bardzo dobry pomysł. Jest dużo miejsca na zapiski, a nie nosimy cegły w torebce. Ale można by wydawać po prostu 6 części na rok: styczeń-luty, marzec-kwiecień, maj-czerwiec itd. Z uzupełnionymi datami, świętami itp. Jeśli wiem, że w lipcu i sierpniu zapisków nie będę robić wcale, to po prostu tej części nie kupię. Jeśli się zagapię i wpadnę na pomysł planowania koło wiosny, to kupię jako pierwszy numer marzec-kwiecień. Ale wiem, że to czysta abstrakcja, bo marketingowo to się nijak nie opłaca, zeszyty nie byłyby już tak uniwersalne…
  3. Checkboxy – byłyby dobrym dodatkiem do części dziennej. W końcu odhaczanie wykonanych zadań to najlepszy moment planowania.
  4. Część z celami mogłaby mieć perforowane kartki. Z notesu korzystam 2 miesiące, a potem mogę go wyrzucić albo schować. Notatki zrobione w tym czasie muszę przepisać do nowego zeszytu, jeśli chcę je mieć przy sobie. Gdyby kartki były perforowane, mogłabym je wyrwać, przypiąć na lodówce, wpiąć do segregatora albo włożyć do kolejnego notesu i przepisać w wolnej chwili, uaktualniając je przy okazji. Perforowane mogłyby być też miesiące – bo na nich zaznacza się wszystkie stałe wydarzenia, które powtórzą się za rok, więc dobrze je gdzieś przechować, żeby móc przepisać je w odpowiednim czasie.

Minął miesiąc, od kiedy mam planer Pani Swojego Czasu, a ja ciągle go uzupełniam! Pobiłam swój życiowy rekord. I choć nie jest to planer doskonały – nie znam lepszego.
Znacie go? Korzystacie? Chcielibyśmy skorzystać? A może macie inne planery, które idealnie się u Was sprawdzają? Napiszcie o tym!
Tekst: Ewa

Podobne wpisy